wtorek, 8 marca 2016

Rozdział 3




Minęło sporo czasu od kiedy tutaj jest, jednak szczęśliwi czasu nie liczą, prawda? Nie można było jej nazwać najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, jednak odkąd poznała Mścicieli czuła się znacznie szczęśliwsza, niż niegdyś. Czuła się, jakby znalazła taką prawdziwą rodzinę. Nawet Clint się do niej w jakiś sposób przekonał i choć nie mieli najcudowniejszych relacji, jakie posiadała chociażby ze Starkiem (który stosunkowo szybko został dla niej typowym starszym bratem, którego zawsze chciała posiadać. W końcu kto nie chciałby mieć człowieka, który codziennie rano wylewa na ciebie wodę?), to nie skakali sobie do gardeł. A to jakiś postęp. Jednakże odkąd mieszkała z nimi zdarzały jej się ataki paniki i koszmary, które w tamtym miejscu udawało się powstrzymać, ale tutaj było inaczej. Nie było tej jednej, jedynej osoby, która potrafiła jej pomóc i ją uspokoić. Niestety, ale Avengersi nie wiedzieli, jak z tym sobie poradzić, bo Banshee nie chciała przyjmować leków, jakie proponowali jej Banner, Stark i doktor Cho. Nie chciała się przyznać z jakiego powodu, ale leki źle jej się kojarzyły. Ale podobało jej się życie tutaj. W niedługim czasie przekonała sie, że choć nie ma między nimi więzów krwi, to wszyscy są tu jedną wielką rodziną. Podobało jej się to, że nikt na siłę nie próbował jej zmieniać, że potrafili się kłócić o najmniejsze rzeczy, jak pilot do telewizora. Jakby naprawdę byli rodziną.
Jej przemyślenia przerwał pełen wyrzutów głos Łucznika. Starał się ją czegoś nauczyć, ale, jak stwierdził, jej mózg był za mały i nie potrafił pomieścić wszystkich wiadomości i lekcji od niego pobranych. Nie chciał słyszeć nawet o tym, że jest słabym nauczycielem, bo on przecież jest we wszystkim najlepszy (a jego samouwielbienie nie ma granic). No chyba jednak nie. Ale postanowiła go posłuchać i bardziej skupiła się na tarczy, stojącej naprzeciwko niej. Nie miała takiego super, ekstra wypasionego łuku jak Hawkeye, jedynie jakiś zwykły, który łaskawie postanowił jej podarować. No i jak tu go nie kochać? Zapewne gdyby miał dziewczynę, to na Walentynki dostałaby od niego łuk i strzały, aby mogła sobie strzelić w łeb, że była tak głupia i się z nim związała.
Nigdy nie parała się łucznictwem, ani w ogóle jakimkolwiek strzelaniem. Nie uczyli ich tego, nie miała gdzie nauczyć się tej sztuki, w ręce nigdy nie miała pistoletu. Kolejne zniewalające próby zachowania bezpieczeństwa i posłuszeństwa, tworzone w jej szkole. Clint zbliżył się do niej i objął ją ramieniem, chcąc pomóc jej właściwie ustawić ręce. Był tak blisko niej, a ona nawet nie chciała go odepchnąć. Zresztą, co by sobie o niej pomyślał? Znaczy, gdyby obchodziło ją jego zdanie. A nie obchodziło. Więc pozwoliła mu pokierować swoją ręką, a gdy się uśmiechnął, puściła cięciwę. Nie trafiła w środek, ale chociaż w tarczę. Poprzednie pięć strzałów skończyło się nieco... gorzej. Czyli ogólnie rzecz biorąc, sala treningowa zyskała nowe otwory powietrzne. Zauważyła, że Clint nadal stoi niebezpiecznie blisko niej i nadal trzyma rękę na jej ramieniu. Zwróciła na nią wzrok, więc po chwili i on to zauważył i szybko zabrał dłoń. Och, czyżby pan przebrzydły Łucznik się zarumienił? Banshee uśmiechnęła się pod nosem, po czym podbiegła do tarczy i wyjęła z niej strzałę, skoro mieli jeszcze strzelać, to jej się przyda.



Po skończonym treningu udała się do kuchni, aby coś zjeść. Miała dość niezdrowego jedzenia, którym najwyraźniej żywili się tu wszyscy i nikt nie miał nic przeciwko temu. Brunetka postanowiła przeszukać lodówkę i wszystkie szafki, aby znaleźć coś, co będzie nadawało się do ugotowania. Na ten moment udało jej się znaleźć tylko zapleśniały ser i ogórka. Jednak się nie poddawała i po chwili odkryła makaron i trochę sosu pomidorowego. Jutro niewątpliwie wyśle kogoś na zakupy, bo tak żyć nie można. W tamtym miejscu bardzo często wyznaczali ich do dyżurów w kuchni, więc Banshee gotować umiała. Podobno nawet jej to wychodziło smaczne. Wzięła się za przygotowywanie spaghetti, znalazła nawet gustowny fartuszek. W tak zwanym międzyczasie zapędziła Thora, Steve'a i Bruce'a do przygotowania stołu i krzeseł, a reszta miała do niego nakryć. W tym czasie jedzenie zdążyło się już zrobić, więc z zadowoleniem zaczęła nakładać drużynie porcje. Gdy tylko wszyscy usiedli, rzucili się na jedzenie. Chyba im smakowało, bo dokładek brali kilka, póki nic nie zostało. Zaśmiała się serdecznie na wszystkie komplementy.
- Cieszę się, że tutaj zostałaś! - w którymś momencie wykrzyknął Clint, na co ona znowu się zarumieniła. Chyba w końcu udało im się polepszyć swoje relacje. Odgoniła niewiarygodnie nieustępliwą i denerwującą muchę, po czym zabrała się za sprzątanie. Ku jej zaskoczeniu nie pozwolili jej skończyć, kiedy Bruce wyrwał jej naczynia z rąk, a reszta mężczyzn grzecznie posprzątała, a na koniec nawet pozmywali. Nie spodziewała się takiego zachowania, w jej poprzednim domu była zasada, że każdy dba tylko o siebie. Tutaj otaczało ją tyle pozytywnych uczuć, emocji... Ci ludzie naprawdę byli sobie bliscy, jakby znali się całe życie. I wiedziała, że przyjęli ją do tej swojej małej, cudownej familii. W oczach zakręciły jej się łzy, jednak nie chciała, aby je zobaczyli. Przez tyle lat była twarda, nie okazywała żadnych uczuć. Zmienili ją. Zmienili ją na dobre. Natasha jednak wszystko zobaczyła i podeszła ją przytulić. Po chwili również reszta to uczyniła, zrobił się jeden wielki przytulas. Podobało jej się. I zapewne nikt by się nie odsunął, gdyby nie głos, który usłyszeli po swojej prawej.
- A mnie to na obiad nie zaprosisz? - odwróciła głowę w tamtą stronę i ujrzała piętnastoletniego chłopaka, uśmiechającego się szeroko i wystawiającego ręce, jakby chciał ją przytulić. Krzyknęła zaskoczona, ale podbiegła do niego. 
- Ross! -  złapała go za głowę oglądają c z każdej strony, aby sprawdzić, czy to naprawdę on. Po chwili zrozumiała, że to prawda, więc go mocno uściskała. Chociaż był kilka lat młodszy od niej, to był wyższy jakieś dziesięć centymetrów - Skąd się tu wziąłeś?
- Ciebie też miło widzieć - nadal się szeroko uśmiechał i odwzajemnił jej uścisk. Żadne z nich w tym momencie nie zwracali uwagi na Mścicieli, którzy wpatrywali się w nich z zaskoczeniem - Ta mucha, którą odpędzałaś. Kojarzysz?
Po jej wzroku widział, że tak. Nazwała go głąbem, po czym stanęła na palcach i pocałowała w czoło. To była jedyna osoba, przy której pozwalała sobie na takie gesty. To był jej mały braciszek, choć nie prawdziwy. Ale zawsze nim był. To samo powiedziała drużynie, gdy wreszcie się od niego oderwała. Przedstawiła im również sposób, w jaki się dostał do budynku. Potrafił zamieniać się w zwierzęta, wiec ułatwiało mu to mocno sprawę. Widziała, że zdążyli znaleźć wspólny język. A ona była bardziej szczęśliwa.

______
 Cześć! Wiem, ze rozdział nie jest najlepszy, ale od następnych obiecuję, ze zacznie się akcja. W tym rozdziale chciałam wprowadzić mój promyczek, czyli Rossa. Ta postać ma kilka lat i uwielbiam tego dzieciaka! Mam nadzieję, że także go polubicie. 
Pozdrawiam! 

3 komentarze:

  1. Przeczytałam i już piszę.
    Pierwsza część tekstu nie jest wyjustowana
    A teraz treść :)
    Ach... te piękne opisy Pana Łucznika i Starka ♥
    Zdecydowanie chcę już maj...
    Ooo...! Taka jedna wielka rodzinka. Urocze, ale czekam na obiecaną akcję :D
    No i przejdę do Rossa. Kurde, lubię kolesia! A jego moce skądś kojarzę tylko nie mam bladego pojęcia skąd :C
    Dobra, mniejsza o to. Liczy się tylko to, że go lubię i, że nie będę zła jeśli będzie go więcej :D
    Weny!
    Zjawa

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdzial jest jak zawsze super :)
    Nie moge sie doczekac czekam xo
    PS. Super ze sie z nimi zżlyła

    OdpowiedzUsuń
  3. Szukając w internecie jakiegoś ciekawego opowiadania o Avengers, trafiłam właśnie na twoje i nie żałuję swojej decyzji o zostaniu dłużej.
    Może na początek pochwalę samą treść, bo masz niesamowity warsztat, co się chwali. Ja też tak chce xD
    Rozdziały nie przynudzają, wręcz przeciwnie i opisy nie są wpychane na siłę. Wszystko ślicznie się ze sobą komponuje, przy czym czyta się szybko oraz przyjemnie.
    Przepraszam za słownictwo, ale zajebiście piszesz o bohaterach, szczególnie podoba mi się "Pan Łucznik" :D
    Nie lubię, gdy na blogach bohaterka od razu zakochuje się w którymś z przystojniaków. Tutaj na szczęście tego nie ma i chwała Ci za to.
    Bardzo podobają mi się cytaty dobrane do Postaci, chyba musiałaś sporo czasu spędzić na wyszukaniu ich. Dopiero potem odkryłam, że cytaty są z piosenek, głupia Agata xD
    No i ja zapomniałam, że Banshee to Emilia Clarke, którą bardzo lubię! ♥
    Sama bohaterka bardzo sympatyczna, a większość głównych bohaterek strasznie mnie irytuje, nawet w książkach xD
    Mam nadzieję, iż Ross nie okaże się czarnym charakterem. A jego moc przywołuje mi na myśl Bestię z kreskówki "Młodzi Tytani", ale i tak bardzo lubię tę zdolność.
    A piosenki przy rozdziałach, to już po prostu miód na moje serce.
    Wiec, że przybyła nowa czytelniczka i nie zamierzam się nigdzie ruszać. Liczę tylko, że szybko dodasz następny rozdział! :)

    OdpowiedzUsuń